wtorek, 9 lipca 2013

Głęboczek

Witam Was,
wróciłam i nie wiem od czego zacząć...:) Rozsypaliśmy tu takie "bierki" tematyczne, całą stertę i dobrze jest teraz delikatnie po jednej wyciągać :))
Dorzucam więc garstkę informacji o osadnikach holenderskich, tzw "olędrach" wedle opisu, który sporządziła na podstawie badań terenowych,  publikacji J. Szołygina "Katalog zabytków osadnictwa holenderskiego na Mazowszu" oraz www.holland.org.pl, Magdalena Lica-Kaczan, a z którym zapoznać się można, odwiedzając wieś Słubice.
Otóż... "Pierwsi koloniści przybyli nad Wisłę, na Żuławy w XVI w. z Flandrii i Fryzji, znajdując u nas schronienie przed kontrreformacją.
W XVIII_XIX w. pierwszych osadników z Fryzji zdominowali niemieccy luteranie z Dolnych Niemiec, co spowodowało, iż pojęcie "olęder" przestało odnosić się jedynie do narodowości a zaczęło wskazywać na ludzi wolnych, prowadzacych określonego typu gospodarstwa lokowane na prawie holenderskim w oparciu o kontrakt dzierżawny na terenach zalewowych. Tak też do miana "olęder" aspirowali wszyscy, także Polacy, którzy przejęli metody karczowania i osuszania podmokłych gruntów, a następnie uprawiali pozyskaną w ten sposób ziemię. 
Na Mazowszu zasiedlanym od XVII w. koloniści założyli ok. 200 wsi. [...] Budowali sprawny system odwadniająco-nawadniający z wykorzystaniem rowów oraz sztucznych i naturalnych zbiorników retencyjnych, regularnie konserwując wszystkie jego elementy. Domy wznosili na sztucznie usypanych wzgórzach terpach, do których prowadziły drogi usytuowane na podwyższeniach ziemnych zwanych trytwami. Na miedzach sadzili w równych rzędach wierzby. Z uzyskanych po ich ogłowieniu gałęzi wyplatali łozinowe płoty, które w czasie powodzi spowalniały ruch wody i zatrzymywały na polach żyzny muł rzeczny, tzw. madę. Stare płoty wykorzystywali na opał. Domy budowali zwrócone częścią mieszkalną w stronę górnego biegu rzeki. Woda wymywała nieczystości z obory na zewnątrz, użyźniając pola. Uprawiali pszenicę, owies, ziemniaki i buraki cukrowe, hodowali konie rasowe i bydło, byli też sadownikami. Suszyli owoce i gotowali buraczane powidła.
Po II wojnie niemieckojęzyczni osadnicy zmuszeni zostali do opuszczenia Polski. Wyjechali w większości do Niemiec, USA i Kanady, co położyło kres nadwiślańskiej kulturze olęderskiej."

Tyle - badacze i wiedza... Dalej - już "świadomość", czyli pewien rodzaj rozumienia, czym jest to, na co patrzymy, obserwując krajobrazy wierzbowe, coroczne strzyżenie drzewnych głów z młodych gałązek, brzegi rzeki umacniane faszyną powiązaną w grube snopy,   pola na polderach zalewowych przynoszące bogaty plon, no i te dziwaczne pagórki, jakże inne od wydm nadwiślańskich występujących nieco wyżej, na progu nadzalewowym, mające też zupełnie odmienną od nich genezą powstawania...
Nie byłabym sobą, gdybym nie próbowała znaleźć i dla tych widoków jakiejś metafory - powiem więc o "głęboczku", o dołku, czy też dole, który wyrzeźbiła potężna rzeka, a kiedy ustąpiły jej wezbrane wody - zobaczyć w nim można pozostawione nanosy  odcięte od głównego nurtu... Ślady, resztki,  skrawki... "Głęboczek" po zapoznanej kulturze, tradycji, rzemiośle, po nurcie czasu i ludziach w nim zanurzonych... Krajobrazy, które nazwalibyśmy może "odczłowieczonymi", gdzie jednak i pamięć jeszcze się tli i groby nie całkiem zarosłe i echo nadrzecznych kompetencji, pozwalających przetrwać człowiekowi chcącemu zachować fundamentalny związek z Ziemią i jej naturalnymi procesami, zasadami, prawem... 
O tym, że źle służy człowiekowi zrywanie tych pierwotnych zasad - mogłam przekonać się ostatnio, wędrując troszkę po lessowym progu wyżyn małopolskich, nad Wisłą... Tą samą... Nie - taką samą... Młodszą i bardziej wiotką w meandrach i skrętach... O tym - będzie...:)

ps
smutek... pojawia się czasem w naszych rozmowach... smutek związany z zanikaniem, z odchodzeniem, ze zmieniającym się krajobrazem ludzkim... Ta nostalgia jest uprawniona, przygotowuje nas do zmiany, popycha do dokumentowania, do refleksji, do patrzenia "szerokokątnym obiektywem", by dostrzec jak najwięcej w zamkniętych już komnatach przyczyn i otwartych wciąż korytarzach następstw....
Kto wie - może "rybie oko" jest bardzo, bardzo właściwe, aby nadrzeczne ludzkie żywobycie śledzić...:)

na zdjęciach - kościółek we wspomnianym przez Andrzeja Troszynie, wiejski i prostolinijny :)






1 komentarz:

  1. Czekam na cdn. o wypadzie na południe! Cieszymy się, że wróciłaś. Mam nadzieję, że szykujesz się na łykend, bo my z Iwoną jesteśmy gotowi.

    Widzisz, teraz wiem dlaczego w zeszłym roku moi polscy Olędrzy całą kupa, przez dwa tygodnie, gotowali w wielkich, podziemnych kadziach powidła z buraków. Jak przyjedziecie dostaniecie spróbować.
    A chałupy faktycznie stoją z prądem. Wychodki też.

    OdpowiedzUsuń