środa, 16 października 2013

La Valletta

Dzień był zaplanowany jako "autobusowy". Czyli kupiliśmy bilety całodzienne za 2,6 euro na osobę  i wyruszyliśmy do stolicy. Malta to taki niewielki kraj, że niemal wszystkie autobusy maja pętle u wrót La Valletty, przepiękna fontanna jest rondem, przystankiem końcowym i początkowym wszystkich tras.
Przyznam się, że bardzo to ułatwia życie podróżnicze po wyspie.



za dnia


nocą

Co prawda wszyscy byliśmy już tutaj w zeszłym roku, ale teraz mieliśmy zamiar zwiedzić Muzeum Archeologiczne i Katedrę. 
Po drodze podziwialiśmy najpierw ogromne fortyfikacje,

poniedziałek, 14 października 2013

Qormi

To lądowanie nie było w polskim stylu. Myślałem, że koła się oderwą, tak pilot walnął samolotem o płytę lotniska. Najważniejsze, że się udało no i nie padało, musiałem ściągać sweter z gorąca!
Kilka minut kluczenia po pięknym budynku lotniska i spotykamy Martina.
Martin to człowiek, jak na Maltańczyka przystało, sumienny i niezwykle uczynny.



Po kilku minutach byliśmy już n  naszej kwaterze, a pokoje okazały się zgodne z tym co prezentował na stronie airbn.
Cały dom był do naszej dyspozycji, zatem na nocne wino zeszliśmy do kuchni.

Może to zabrzmi dziwnie ale poranny sen przerwały nam konie na ulicy pod domem, oczywiście te mechaniczne ale też o dziwo biologiczne!



Maltańczycy zamiast z psami chadzają na spacery z końmi. Bywa tak rankami ale i wieczorem. Wszędzie pełno spacerowiczów ale i dżogingowiczów z końmi. No i tu nie ma żartów. Na Malcie nie ma zbyt wielu łąk gdzie koń mógłby sobie pobiegać. Biegaja zatem po ulicach. Aby się nie zgubić biegają z ludzkim przewodnikiem.  Muszą to być jednak cenne koniki, bo nie jadą na nich ludzie!
Skoro już końskie budziki nas zerwły o świcie, to z Kubą wybraliśmy się na zakupy. Martin oczywiście przy drzwiach służył nam informacją gdzie jest najlepszy sklep - kilka domów dalej. Najpierw jednak zaszliśmy do malutkiej domowej piekarni.

niedziela, 13 października 2013

W Bolonii

Lądowanie przebiegło normalnie i po paru minutach byliśmy na lotnisku w Bolonii. Była godzina 8 z minutami, czyli pora na kawę. Kawa włoska, wspaniała i w cywilizowanych cenach, nie tak jak w polskich kawiarniach. Wszystko było by wspaniale gdyby nie siąpiło!
Kuba skrzywiony nie bardzo miał chęć z tobołkami łazić w deszczu, tym bardziej, że tańszy sposób dostania się do miasta, wymagał pietnasto-minutowego spaceru.
Może przejdzie, powiedział i poszliśmy zjeść śniadanie.
Po godzinie było podobnie, niebo jak ołów. Z pomocą przyszły jednak dziewczyny. Powidzieły, że nie po to tu przyleciały aby siedzieć na lotnisku i Kuba chciał czy nie musiał zabierać walizę i ruszać do miasta!
Deszcz niestety wlepił nam pierwszą karę i zamiast 4 euro, zapłaciliśmy po 16 za dwa przejazdy.
Na szczęście Bolonia jest miastem odpornym na słonce i deszcz. Niemal na całej drodze są podcienia i trudno się opalić i zmoknąć.
Na Piacca Maggiore dotarliśmy zatem tylko z trochę przemoczonymi butami, ale dzięki pogodzie nie trzeba było przeciskać się w dzikich tłumach, jak to na starówkach bywa.
Jako, że była niedziela to część zebranych udawała się do kościoła na mszę, a inni bawili się w jakieś talerzowe układanki na placu.



O co chodziło? Nie wiadomo, ale fajnie wyglądało.
Na mszy było nawet sporo wiernych, a ksiądz odprawiający jak na Włocha  przystało, mimo słusznego wieku, wykazał się południowym temperamentem.
Tylko Marysia była niezadowolona z powodu szczypania w uszy rozstrojonymi organami.
Jako, że w Basillica di San Petronio nie wolno robić zdjęć, to mam tylko dwa zrobione cichaczem:

tanie latanie - Malta `13

Czasy sie zmieniają i coś co było do niedawna nieosiagalne, nagle stało sie dostępne. Tak było z pomysłem polecenia na Maltę.
Kuba, który "pracuje" 24 godziny na dobę, a w wolnych chwilach układa pasjane w kompie i szpera, by znaleźć jakąś ciekawą wycieczkę, oznajmił mi pewnego poranka, że można polecieć na cztery dni przez Bolonię na Maltę i wrócić przez Wenecję za 180 zł. Pomysł dobry, bo w Bolonii i Wenecji ladowało sie rano,a dalszy lot był wieczorem, czyli cały dzień na zwiedzanie. Trzy noce i dwa pełne dni na Malcie, wydawały sie niezłą propozycję na "dłuższy łykend" w październiku, gdzie wiadomo już po wakacjach i do Bożego Narodzenia jeszcze daleko, a gdzieś by sie pojechało.

Szybko zatem do komputera,  rezerwować bilety. Ceny skakały co godzinę, a trzeba było tak zgrać wszystko, aby nie zostać na Malcie bo akurat samolot pełny.
Ostatecznie cena za te cztery loty nie była aż tak optymistyczna, ale dwa razy drożej też nie było jakąś przesadą.
Zaczęły sie przygotowania logistyczne- co zwiedzić, jak dojechać, gdzie nocować. /tu są zebrane wiadomości/
Najważniejszy był nocleg na Malcie. Wśród tanich hoteli trudno było wybrać, bo choć ładne miejsca, to opinie tak rozbieżne, że nie wiadomo co sie zastanie. Jedni byli zachwyceni bo balanga trwała cały dzień i noc, a inni, że gorszego miejsca w życiu nie widzieli. Malta to malutka wyspa - wielkości Krakowa, zatem pomyślałem, że wszędzie się dojedzie autobusem, lub samochodem, a lepiej spróbować jak się mieszka w tradycyjnym mieszkaniu maltańskim. Po paru próbach na stronie www.airbnb.pl znalazłem to o co chodziło, czyli dom Martina w Qormi.


O tyle była ta oferta zachęcająca, gdzyż Martin zapewniał transport z i na lotnisko w cenie, a ladowaliśmy o 23.30 i odlot był o 7.00. Taksówka nocą to wydatek jakieś 20 euro, no i szukanie też nam sie nie uśmiechało.
Wszystko było zatem gotowe, jeszcze tylko nocleg we Wrocławiu -  http://www.ndwroclaw.com/ doskonały bo na starym mieście i można lecieć! Podróż zaczynała sie od Wrocławia.

wtorek, 24 września 2013

Przestroga

Kiedy zrobić "pstryk".
Ci z nas, którzy robili zdjęcia na kliszy pamiętają z jakimi dylematami się spotykali. Sam łaziłem kiedyś cały dzień po lesie z aparatem i nie zrobiłem ani jednego zdjęcia! Dlaczego? Gdyż kiedyś się mocno trzeba było zastanawiać czy warto, czy obraz nadaje się na odbitkę. Kosztował film - małoobrazkowy miał 36 klatek, a i w ciemni nie warto było siedzieć dla byle jakich zdjęć. Jeśli nie odbiłeś obrazu nikt twojej pracy nigdy nie zobaczył.
Teraz jest inaczej. Publikujemy w internecie, pokazujemy na monitorach komputerów, wyświetlamy telewizyjnie. Natychmiast możemy pokazać tysiące zdjęć. Co najważniejsze mamy do nich natychmiastowy dostęp przez internet lub na przenośnych dyskach. Wystarczy stworzyć tylko wirtualną bibliotekę.
Inaczej też jest z naszymi wyborami, a raczej powiedziałbym ich brakiem.
Jaka bowiem jest praktyka? Taka, że "pstrykamy" bez opamiętania na prawo i lewo. Niby zastanawiamy się nad kadrem, ale niech każdy z ręką na sercu powie, ile ma na dyskach zdjęć, a ile może wyselekcjonować jako godne pokazania?!
Na swoim przykładzie powiem, niewiele!
Oczywiście tłumaczę sobie, że część potrzebuję jako różnego rodzaju tła, jako obrazy historyczne i dokumentalne. Nie brak też takich do albumów rodzinnych czy widokówkowych.
Tylko czy prawdą jest, że to "pstrykanie" jest finansowo bezkarne?
Skoro mam cyfrówkę, nie wydaję na klisze i nie za dużo na odbitki, to chyba bezkarne!
Otóż nie.
No bo właśnie dochodzę do maksymalnej wytrzymałości migawki mojego aparatu - 100 000 pstryknięć.
Co dalej? A no wydatek, jakieś 12 000 zł na aparat pstrykający 200 000 razy, lub wymiana migawki - nie wiem jeszcze za ile.
Łatwo zatem policzyć ile kosztuje każde moje "pstryk" -  jakieś 10 groszy.   Czyli jak pojadę w plener, wycieczkę, czy demonstrację 11 listopada, to na pstrykanie wydam przynajmniej 200, 300 zł.

Cóż, może zacząć trzeba wybierać kadry jak dawniej!

poniżej seria portretów  w nowym stylu:


niedziela, 22 września 2013

o dyskusjach

Od rana chodzi mi po głowie myśl. Czy jednak stać nas na ciekawe rozmowy w internecie. Po co byłoby powoływanie tego rodzaju blogów, gdyby nie było potencjalnych autorów chcących porozmawiać.
Własne, indywidualne blogi są oczywiście rozwiązaniem. Każdy może wejść i napisać komentarz. Tylko w tym przypadku chodzi o stworzenie miejsca gdzie publikują różne osoby, współtworzące ten blog.
Powinienem, by stworzyć szerokie spektrum tematyczne, zatem zaprosić wszystkich, których może zainteresować taka dyskusja.

Od rana chodzi mi pogłowie to coś, co wywołane zostało publikacją Eugeniusza - DyLEMaty LEMoniady – Stanisław Lem. W moim mniemaniu niezwykle ciekawie napisanym tekstem o S.Lemie. Nie tylko o dorobku twórczym, ale tez o samym autorze, jako niezwykłym wizjonerze, który potrafił rozbudzać wyobraźnię swoich odbiorców.
Sam Eugeniusz jest człowiekiem nietuzinkowym, co najważniejsze o skrystalizowanych poglądach. Prawda że trochę innych niż moje, ale opartych na solidnych podstawach filozoficznych. Ważne jest też to, że to czym się zajmuje robi z ogromną pasją.  Zapraszam zatem do zapoznania się z opiniami Eugeniusza, na pewno znajdziemy tam wiele bodźców do przemyśleń!


Na zachętę dodam tylko powiedzenie - koń jaki jest każdy widzi!

piątek, 13 września 2013

Żywobycie nam wymarło!

I chyba nic na to nie można poradzić. Miało to być miejsce naszych wspólnych rozmów, a tymczasem jest tylko mój monolog. Od ostatniego mego wpisu minęło kilkanaście dni i nie doczekaliśmy się niczego nowego.
Nie wypada chyba abym sam się tu rządził, ale jak tak dalej pójdzie, to będę musiał coś z tym zrobić.
Rozumiem trudne sytuacje życiowe i inne powody, ale nieżywobycie nie może trwać zbyt długo.

pozdrawiam AndrzejB.


środa, 28 sierpnia 2013

Spotkania poza domem

Coraz częściej nasze kontakty z innymi sprowadzają się do imprez imieninowych i internetowych dyskusji. Blog ten miał za zadanie łączyć spotkanych tu ludzi, na wspólnie organizowanych wyjazdach w plenery. Początek był obiecujący, aktywność na blogu uśpiona, co będzie dalej zobaczymy.
Najbliższe przedsięwzięcie plenerowe, zainicjowany przez Iwonę, to wyjazd w Beskid Niski do "Kaśki" około 14 września. Zawsze w takich sytuacjach za niepojechaniem znajdujemy wiele przeszkód. Tak było ze Lwowem - paszporty, urlopy . Mam nadzieję, że tym razem uda się lepiej.  Nic bowiem nie integruje bardziej ludzi jak szalony wyjazd w ładne miejsce, by spotkać podobnych nam szaleńców, zrobić kilka zdjęć o świcie, a wieczorem pogadać przy herbacie czy winie.
Dla zachęty moje zdjęcia z takiego wyjazdu zrobione o świcie właśnie w Wołowcu:


czwartek, 22 sierpnia 2013

nadchodzi czas planowania


Za oknem pada, powoli zbliża się najlepszy czas - czas planowania wyjazdu na długi, majowy łykend. Dla poprawienia humorów  i uzyskania odpowiedniego nastroju kilka zdjęć z rejsów.



Na teraz najbardziej przypadł mi do gustu taki pomysł:

środa, 21 sierpnia 2013

Lwów, na cmentarzu Łyczakowskim

To jest na pewno jedno z najważniejszych polskich miejsc w mieście. Do 1963 r. nie było tu pochówków z napisami cyrylicą czy grażdanką. Gdy jednak chcemy odwiedzić mogiły Polaków z Powstania Styczniowego czy Listopadowego to żaden plan tu na cmentarzu ich nie pokazuje. Tak jak by ważniejsze były jakieś ostatnio postawione nagrobki ukraińskie.
Mogiły Powstańców Styczniowych znaleźliśmy dzięki "przypadkowemu" polskiemu dzikiemu przewodnikowi. Znajdują się one na jednym z siedmiu najwyższych wzgórz Lwowa i górują nad cmentarzem. Trafić trudno, a do tego jeszcze kwatera całkowicie rozkopana , bo w remoncie.





W drodze do kwatery Powstańców Listopadowych, można zwiedzić najstarszą część cmentarza. Nie brak tu bardzo charakterystycznych, bogato zdobionych nagrobków z rzeźbionymi aniołami, płaczkami:


niedziela, 18 sierpnia 2013

Pałac Potockich w Czerwonogrodzie



Jadąc niby drogą /dziura na dziurze, ale o tym potem/ na południe z Sokala osiągamy Czerwonogród. Miasto jak inne, gdzie polskie akcenty niszczy się, a to czego szkoda jak np. pałac czy cmentarz, ukrywa się za innymi budynkami.
Na cmentarzu krzaki, pokrzywy i zniszczone nagrobki. Jakiś pan czyści kwaterę w okolicach wejścia, zaraz za symbolicznym kamiennym kopcem pamięci poległym w 20 roku.


Dalej już gęstwina ze ścieżką do kaplicy Potockich.


Widok przygnębiający, szczególnie odbite miejsce po krzyżu na ścianie ruiny.

Potem poszukiwanie pałacu. Niestety główne, eksponowane miejsca to współczesne cerkwie.


Po dłuższym krążeniu i wskazówkach miejscowych docieramy za szkołę z czasów sowietów, gdzie za parkanem stojącym niemal przy schodach pałacu wreszcie odnajdujemy siedzibę Potockich.


piątek, 16 sierpnia 2013

po wyjeździe

Tylko tygodniowy wyjazd, a tyle wrażeń. Nie wiadomo jak się zabrać, od czego zacząć relację. Czy pokazać drogę chronologicznie, czy może wybierać ciekawsze miejsca?
Jednak będzie wyrywkowo, dłużyzny nudzą, a o historii  można doczytać się w innych miejscach.

Cmentarz Łyczakowski mieliśmy odwiedzić we wtorek pod koniec dnia. Nie wyszło bo za długo zeszło nam na starówce, a i sił zabrakło. Pojedziemy następnego dna od rana, przynajmniej taki był plan. Zanim jednak dotarliśmy na miejsce, nasz przewodnik teraz zwany "Zieloną Budką", zaciągnął nas na dworzec główny oraz przed pomnik Jana Kilińskiego w Parku Stryjskim.


We Lwowie plany są często korygowane, bo miasto jest rozkopane. Jadąc objazdami,  po drodze do obranego celu,  nie wiadomo co się trafi,! Omijać ważne miejsce zatem nie sposób.
Na Łyczaków dotarliśmy jak zwykle klucząc, no i oczywiście nie główną bramą, tylko od tyłu, bezpłatną, prosto do Orląt.


niedziela, 11 sierpnia 2013

nad Świtaź

Raz do roku nad jeziora Szackie można przedostać się bez kolejki mostem pontonowym w okolicach wsi Zbereże, który jest budowany w ramach współpracy transgranicznej.



Pierwsza napotkana wieś to Grybów, mieszkańcy jak widać, całymi rodzinami  wychodzili aby zpobaczyć jak sobie radzimy na piaszczystej, wysypanej granitowymi bambulcami, drodze.


żar bił z "asfaltu"

 Za wsią Grybów droga biegnie przez sosnowe lasy, nawierzchnia zmieniła się na kostkę ale lepsze pewnie są zwykłe kocie łby. Jak się okazało droga nie była zmieniana od 1936, kiedy zbudowali ją Polacy.



sobota, 10 sierpnia 2013

Idą zmiany _ czyli konkurs




Andrzeja nie ma. Ania zapracowana. Deszcz za oknem 
Idą zmiany - wykadrujmy je :)

Miało być więcej. O konkursach i konkurowaniu w ogóle. Mam nadzieję, że będzie okazja ?

czwartek, 8 sierpnia 2013

Nastąpił dzień wyjazdu

Dzisiaj wyjeżdżamy. Co prawda mniej więcej wiadomo jak ma wycieczka wyglądać, ale tym razem naprawdę jadę w "ciemno". W planach mamy rowerowy wypad na pojezierze Szackie, chyba piątek i sobota, oraz wyjazd samochodem do Lwowa na dwa ,trzy dni. Po powrocie mam nadzieję zdam relację.
Tymczasem inna opowieść o tym terenie:

Szackich jezior błękit

wtorek, 6 sierpnia 2013

o kiczu -2

Okazuje się, że kicz jest obecny na wszelkich poziomach twórczych.  Zaczynając od tak zwanej szmiry, czyli tworów pogardzanych przez widzów. Tu nie mamy wątpliwości bo chodzi o dzieła bezwartościowe.
Ale dzieła kiczowate tworzyli i tworzą bardziej zdolni artyści. Tak możemy nazwać przecież obrazy zwłaszcza sentymentalizmu, które wisząc nawet w najznamienitszych muzeach, zawierają elementy będące istotą kiczu. Sentymentalizm, treści sensacyjne, malowanie tak aby obraz wszystkim się podobał.
Podobnie jest i w innych przejawach działalności twórczej. W poezji, muzyce, a nawet w zwykłym życiu.
Kiczowatość zachowań łatwo jest sklasyfikować, przyglądając się powodom podjęcia takich działań. Można przyjąć, że kiczowatość dzieła czujemy zawsze gdy zauważamy nieszczerość intencji. Łatwo zrażamy  się kiedy coś jest robione "pod publiczkę", dla taniego poklasku. Przyglądając się, zauważamy schematyczne korzystanie z pomysłów innych, naśladownictwo, silenie się na oryginalność i nowoczesność. Największym jednak grzechem kiczu jest to, że dzieło  i jego autor chcą oszukać odbiorcę. Za pomocą różnych wybiegów ukrywa  podstawowy powód powstania pracy, mianowicie "chęć podlizania" się za wszelką cenę, osiągnięcie popularności. Czyli tani poklask, twórczość pod odbiorcę, nieszczerość intencji.
Kicz oczywiście jest obecny nie tylko malarstwie, rzeźbie czy muzyce czy teatrze. W  naszym odbiorze, wszelkie zachowania nieszczere, kłamliwe, a jednocześnie starające się wywołać poklask, są w konsekwencji pogardzane, traktowane jako niegodne, czyli kiczowate.
Pokazując zatem /myślę o fotografii/ prawdę o sobie, czy o naszym widzeniu świata, intrygując nową myślą, czy pomysłem, ale bez zbytniego silenia się  na awangardowość,  możemy mieć nadzieję, że odbiorca zatrzyma się nad naszym dziełem, a nie pomyśli, że kiczowatość nie jest warta chwili uwagi.




Beskid Niski, mój ulubiony
Bodaki

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Czy wszyscy tworzą kicze?

Ostatnie nasze poczynania na blogu wymogły na mnie sięgnięcie do książki Andrzeja Banacha "O kiczu". Po co mam wymyślać proch, jak można sięgnąć do mądrych ludzi, którzy jednoznacznie powiedzą, czy jeleń i zachód to dobry temat czy zły czyli kiczowaty.
Niestety sprawa jak się okazuje nie jest taka prosta. Historycznie definicja kiczu ulegała zmianie. Ale weźmy jedną z nich: "wszelka sztuka, która sama w sobie jest nieprawdziwa, ponieważ zastępuje piękno przez gładkość, uczuciowość przez czułostkowość, wielkość przez pustą pozę lub beztreściowy patos i tragedię, przez sensację, albo unika jej przez happy-end."
Jak jednak jednoznacznie ustalić, w którym momencie np. uczuciowość przechodzi w czułostkowość? Jak pisze Banach "Sąd o tym jest indywidualny i związany z epoką".
Rozważania nad definicją kiczu są obszerne i raczej wyczerpujące, polecam Banacha. Zastanawiam się jednak czy w ogóle jest możliwe jednoznaczne ustalenie czy jakaś praca jest sztuką czy kiczem. Jednym z omawianych kryteriów kiczu było to, że kicz jest ulubieńcem mas.
Czy zatem dzieło niepodobające się większości musi być sztuką? Sam bym tak chciał. Częściej do swoich zdjęć mam krytyczne uwagi niż jestem zadowolony. /c.d. będzie potem mam nadzieję./

teraz powinno nastąpić zdjęcie będące dowodem "niekiczu", ale nie wiem jak je znaleźć.
Zatem będzie kicz:



sentymentalny!



niedziela, 4 sierpnia 2013

Banały




Pozostając przy wątku - banały, choć miłe dla oka, załączam swoje wspomnienie zeszłoroczne 
z ośrodka SPA na Warmii. 


Lubię ten banał. Wstałam dla niego po 5.00 rano, choć nie cierpię wczesnego wstawania.
Czy warto było ???



sobota, 3 sierpnia 2013

o ckliwości

Wczoraj odwiedziłem internetową  artpub galerię, gdzie prezentowana była wystawa malarstwa Pawła Kleszczewskiego. Co do wystawy to można samemu sobie wyrobić opinię, natomiast zaciekawił mnie problem "zwykłych widoczków" u komentujących. 
Sam autor głosi w swoim wstępie, że: Interesuje mnie chaos, negatywne emocje, nerwy, „ciemna strona mocy”. W zaćmieniu umysłu znajduje się prastara opowieść o człowieku nieudomowionym, działającym pod wpływem impulsu. Ciekawi mnie człowiek niezorganizowany, będący drapieżnikiem i ofiarą, znajdujący się w stałym zagrożeniu, często walczący o przetrwanie. Za zasłoną cywilizacji, kultury i konwencji istnieje niezbadany obszar emocji, a w nim życie „soczyste” pełne napięć popędowych, które zostają uwolnione w obrazie. Bohaterami moich prac są humanoidalne kreatury , dzieci ciała migdałowatego, których siłą napędową są pierwotne instynkty. Maluję posługując się techniką emocjonalnej ekspresji, tworze malarstwo ofensywne, używam agresji, korzystam z intuicji.
Oczywiście każdy ma prawo do swojego.
Po moim delikatnym proteście przeciwko agresji w sztuce, okazało się, że opozycją do tej Pawła, są słodkie widoczki, nic "niemówiace", których chyba nie bardzo lubi widownia. Problem zasadza się zresztą na ckliwości owych widoczków.
Co zatem jest powodem, że widzowie wolą w odbiorze współczesnej sztuki agresję, ofensywność, dysharmonię, nad spokój i dobro piękna?
Czy jest to znak czasu, czy jakąś traumą psychiczna. Współczesny odbiorca lepiej czuje się w chaosie, potrzebuje ekstremalnych doznań? Może to kwestia wieku!
Osobiście wybieram spokój i dostojeństwo romańskiej katedry z jej surową "ckliwością", w której rozbrzmiewa jednogłosowy chorał gregoriański. Emocji i ofensywnych doznań wystarcza mi już wtedy, gdy wychodzę za bramę podwórka!

obrazek ckliwy:




czwartek, 1 sierpnia 2013

Rowerem w pola.

 Dzisiaj rowerem w drugą stronę, zapraszam w pola.

Teren gminy podzielony jest drogą Warszawa  - Płock na dwa kompletnie różne obszary.
Na południe od tej drogi  do Wisły mamy sosnowe lasy i tereny zalewowe rzeki  w okolicach Rakowa i Zakrzewa. Na północ, na wyraźnym wywyższeniu, krajobraz jest typowo rolniczy z wielkimi połaciami pól uprawnych, czasami  tylko urozmaicony kępami wierzb czy topoli.
Jadąc rowerem przez ciągnące się wzdłuż drogi wioski, towarzyszą nam gromady małych piesków, które dzielnie bronią swoich gospodarstw. Dochodzą nas niesamowite zapachy, raz sypanego na sąsieki zboża, raz dojonego właśnie mleka.  Wśród odgłosów kombajnów i porykiwań krów jedziemy piaszczystą drogą w górę, ku rozległemu wywyższeniu, gdzie na zachodzi widać światła Płocka.




poniedziałek, 29 lipca 2013

Ożywczo

Nie wiem, czy od patrzenia może zrobić się chłodniej, ale w końcu na coś się wyobraźnia winna przydawać...:)
Pozdrawiam umęczonych upałem.
A

ps
nie mogę jeść lodów , może zna ktoś przepis na lody z koziego mleka i bez cukru... ale to chyba nie to samo i nie ta frajda... weszłam w fazę umartwiania ciała :))))))
No i , proszę się stosować stosownie...








Liwiec. "Uśmiech nieba w ziemi".


O rzece będzie, znów - o rzece....
Trzymam się kurczowo tych dolin. Tak różnych, tak podobnych.
Może dlatego, że widzę w nich pęknięcie pierwotne lądu, prastare przemijanie, niechybną, nie przebłagalną konieczność przepływania, modlitwę od ziemi do nieba trwającą nieprzerwanie, nieodwołalność kierunku. "[...] gdzie niezwrotnej podróżnicy drogi, giną światy całe i ich bogi."
Może - ze względu na przypisywaną rzekom symbolikę bogatą w odniesienia do ludzkiego żywobycia ... Może dlatego, że trudno jest dziś znaleźć krajobrazy nizinne przechowujące w tak oczywisty i wyrazisty sposób echo  początku i procesu, który cierpliwym, milion-letnim dłutem rzeźbił dolinę.
Z wysokiego brzegu widzę to samo, co dostępne było oczom plemion osiadłych na grodziskach nadrzecznych.
Te same wydmy formowane tchnieniem Eola wzdłuż nurtu, jak w korytarzu. Tę samą srebrną wstążkę wody, rudawe nanosy wypłukane z darni, złote piaszczyste zakola podmywane nurtem. Krzaczasty kołnierz otulający  ołowianą szyję, traw kołysanie, chmury toczone po dnie i kamień nieba.

"[...] Rzeka wszystko niesie.
Lądy wzdłuż wody pękną. Jak wiosło milczenia
rzeka wszystko podzieli na wiosnę i jesień,
na zimy siwe, pory wszystkich lat.
Niosą się ptaki, a brzegi tajemne
świat smutku otwierają i radości świat. [...]"

"[...] długi wieczór i ptaki u lic,
 zdaje się, rzęsy trzepot przyjacielskich oczu,
i jaskółki cieniami ciepłymi migocą,
i noc zapada ciężko i pierzasty świt
podnosi chmur powiekę. [...]"

 "Rzeka"... Krzysztof Kamil Baczyński o Wiśle zapewne pisał, ale zobaczył przecież rzeczne uniwersum wspólne wszystkim "wstążkom błękitnym", słowem wysokim ujrzał rzekę poza miejscem i czasem.
W Liwcu dane mi było przejrzeć się i zamoczyć ręce. Niesie teraz wysokie wody. Podsiąka na łąki. Trochę chmurny, trochę zły. Czasem mruga słońcem na drobnej fali. Cały w wykrętach i meandrach. Pastwiska nad nim rozległe, kwietne ogrody  i zioła kipiące od barw i zapachów, oszalałe zielenie w niepoliczonych odcieniach.
Pora odpoczynku - położyć oczy na najdalszym horyzoncie.
Pora pracy - znaleźć dla niego imię, miano.
Chyba szczęśliwy ze mnie człek, skoro spełniam obydwa pragnienia  tym samym gestem...

A zdjęcia ? - wyszedł mi hymn na cześć drewnianego kołka . I o człowieku pracowitym, który  wbił go w ziemię, znacząc tym samym swoją obecność, władanie doczesne, granice wzdłuż których płynie przez życie wraz z oswojonymi przez siebie zwierzętami.
A

ps
O szczęśliwość mieszkańców krainy Poliwia  (mam nadzieję, że geografowie skłonni byliby uznać tę nazwę z powodu odrębności ) troszczą się w postawach pełnych godności, św Florian i św Jan Nepomucen wedle swych opiekuńczych kompetencji związanych z rzeką.