Kilka minut kluczenia po pięknym budynku lotniska i spotykamy Martina.
Martin to człowiek, jak na Maltańczyka przystało, sumienny i niezwykle uczynny.
Po kilku minutach byliśmy już n naszej kwaterze, a pokoje okazały się zgodne z tym co prezentował na stronie airbn.
Cały dom był do naszej dyspozycji, zatem na nocne wino zeszliśmy do kuchni.
Może to zabrzmi dziwnie ale poranny sen przerwały nam konie na ulicy pod domem, oczywiście te mechaniczne ale też o dziwo biologiczne!
Skoro już końskie budziki nas zerwły o świcie, to z Kubą wybraliśmy się na zakupy. Martin oczywiście przy drzwiach służył nam informacją gdzie jest najlepszy sklep - kilka domów dalej. Najpierw jednak zaszliśmy do malutkiej domowej piekarni.
Sklep był podobny, jak twierdził Kuba, do zamknięcia przez sanepid.
Jak dla mnie doskonały. Było wszystko co potrzeba. Pani obsługująca niezwykle miła, choć nieśmiała. Swojski klimat, ceny niezłe - np. winko za 2 euro!
Po zakupach krótki rajdzik po najbliższej okolicy......
i śniadanko!
cdn... może niebawem
Bardzo lubię takie sprawozdawcze opisy z wypraw. A że powinnam mieszkać na Malcie - tak mi z testu wypadło - to tym bardziej przyglądam i czytam z zainteresowaniem. :)
OdpowiedzUsuńskoro tak wyszło to bardzo polecam ten kraj,
OdpowiedzUsuńdzięki za miłe słowa.
pozdrawiam
Pięknie, i jak spokojnie :)
OdpowiedzUsuńa w Dublinie na ulicy też można ujrzeć spacerowicza wyprowadzającego konia, więc jakoś mnie to nie dziwi :)
tak spokojnie i rodzinnie,
Usuńludzie bardzo serdeczni i skromni.
:) miło czytać
Usuńmiło, że chcesz!
UsuńLubię Twoje teksty i myśli.