poniedziałek, 16 czerwca 2014

Sycylia /3/ troszeczkę o plażach

Do niedawna byłem przekonany, że ładniejszych plaż niż w Chorwacji nie ma nigdzie nad morzem Śródziemnym. Tymczasem okazało się, że muszę zmienić zdanie.
Najpiękniejsze plaże są w Chorwacji i na Sycylii.
Oczywiście nie lubię piasku, tylko wybieram kamienie, ale tutaj można znaleźć jedno i drugie niemalże razem.

Zaczynamy od skalistego dawnego porciku rybackiego w Scopello.






To nie jest oczywiście plaża tylko miejsce do plażowania!
Godna poleżakowania, choć płatny wstęp /3E/ i kamienista, ale o niesamowitym uroku. W maju sennie i pustawo, brak knajpki i nie wszystko dostępne bo prywatne. Mimo, że słońce paliło nie chciało się stad ruszać!

cd jutro!

niedziela, 15 czerwca 2014

Sycylia/2/ - mieszkanie

Po powrocie z Erice, była mniej wiecej godzina 21, pozostał nam tylko miły wieczór na balkonie przy winie ,oliwkach i serach.



Mieszkanie kosztowało za cztery noce jakieś 1200 zł na pięć osób, czyli chyba nie drogo. Tym bardziej, że mieściło w samym centrum starego miasta Trapani pod  Torre dell'Orologio.
Dla zainteresowanych podaję namiary jak można znaleźć niedrogie lokum na całym świecie:strona airbnb, a 
do Giovanniego, właściciela mieszkania mogę podać namiary na życzenie. Giovanni i jego profil w aibnb.



sobota, 14 czerwca 2014

Sycylia - Erice



Palermo      
     
4 noce i 4,75 dnia na tej wielkiej wyspie to już coś. Mało, ale można coś zobaczyć, niestety poczuć miejscowego klimatu nie da rady, gdy się jeździ samochodem.

Trapani      

Wylądowaliśmy ok.16, a ok 17,30 wyszliśmy z naszej kwater pod zegarami w centrum Trapani by jeszcze wieczorem odwiedzić Erice.


Erice, to stare średniowieczne miasteczko położone w chmurach nad Trapani, które dawniej było jego portem.


Uliczki wewnatz murów są wąskie i o tej porze roku puste. Spotkaliśmy tylko niewielu mieszkańców.




Dzięki temu grajkowi dla turystów poczuliśmy klimat Sycylii. Bo jest to kraina życzliwych, rozśpiewanych ludzi.




Na koniec warto zatrzymać się na murach by podziwiać niesamowite widoki.





środa, 16 października 2013

La Valletta

Dzień był zaplanowany jako "autobusowy". Czyli kupiliśmy bilety całodzienne za 2,6 euro na osobę  i wyruszyliśmy do stolicy. Malta to taki niewielki kraj, że niemal wszystkie autobusy maja pętle u wrót La Valletty, przepiękna fontanna jest rondem, przystankiem końcowym i początkowym wszystkich tras.
Przyznam się, że bardzo to ułatwia życie podróżnicze po wyspie.



za dnia


nocą

Co prawda wszyscy byliśmy już tutaj w zeszłym roku, ale teraz mieliśmy zamiar zwiedzić Muzeum Archeologiczne i Katedrę. 
Po drodze podziwialiśmy najpierw ogromne fortyfikacje,

poniedziałek, 14 października 2013

Qormi

To lądowanie nie było w polskim stylu. Myślałem, że koła się oderwą, tak pilot walnął samolotem o płytę lotniska. Najważniejsze, że się udało no i nie padało, musiałem ściągać sweter z gorąca!
Kilka minut kluczenia po pięknym budynku lotniska i spotykamy Martina.
Martin to człowiek, jak na Maltańczyka przystało, sumienny i niezwykle uczynny.



Po kilku minutach byliśmy już n  naszej kwaterze, a pokoje okazały się zgodne z tym co prezentował na stronie airbn.
Cały dom był do naszej dyspozycji, zatem na nocne wino zeszliśmy do kuchni.

Może to zabrzmi dziwnie ale poranny sen przerwały nam konie na ulicy pod domem, oczywiście te mechaniczne ale też o dziwo biologiczne!



Maltańczycy zamiast z psami chadzają na spacery z końmi. Bywa tak rankami ale i wieczorem. Wszędzie pełno spacerowiczów ale i dżogingowiczów z końmi. No i tu nie ma żartów. Na Malcie nie ma zbyt wielu łąk gdzie koń mógłby sobie pobiegać. Biegaja zatem po ulicach. Aby się nie zgubić biegają z ludzkim przewodnikiem.  Muszą to być jednak cenne koniki, bo nie jadą na nich ludzie!
Skoro już końskie budziki nas zerwły o świcie, to z Kubą wybraliśmy się na zakupy. Martin oczywiście przy drzwiach służył nam informacją gdzie jest najlepszy sklep - kilka domów dalej. Najpierw jednak zaszliśmy do malutkiej domowej piekarni.

niedziela, 13 października 2013

W Bolonii

Lądowanie przebiegło normalnie i po paru minutach byliśmy na lotnisku w Bolonii. Była godzina 8 z minutami, czyli pora na kawę. Kawa włoska, wspaniała i w cywilizowanych cenach, nie tak jak w polskich kawiarniach. Wszystko było by wspaniale gdyby nie siąpiło!
Kuba skrzywiony nie bardzo miał chęć z tobołkami łazić w deszczu, tym bardziej, że tańszy sposób dostania się do miasta, wymagał pietnasto-minutowego spaceru.
Może przejdzie, powiedział i poszliśmy zjeść śniadanie.
Po godzinie było podobnie, niebo jak ołów. Z pomocą przyszły jednak dziewczyny. Powidzieły, że nie po to tu przyleciały aby siedzieć na lotnisku i Kuba chciał czy nie musiał zabierać walizę i ruszać do miasta!
Deszcz niestety wlepił nam pierwszą karę i zamiast 4 euro, zapłaciliśmy po 16 za dwa przejazdy.
Na szczęście Bolonia jest miastem odpornym na słonce i deszcz. Niemal na całej drodze są podcienia i trudno się opalić i zmoknąć.
Na Piacca Maggiore dotarliśmy zatem tylko z trochę przemoczonymi butami, ale dzięki pogodzie nie trzeba było przeciskać się w dzikich tłumach, jak to na starówkach bywa.
Jako, że była niedziela to część zebranych udawała się do kościoła na mszę, a inni bawili się w jakieś talerzowe układanki na placu.



O co chodziło? Nie wiadomo, ale fajnie wyglądało.
Na mszy było nawet sporo wiernych, a ksiądz odprawiający jak na Włocha  przystało, mimo słusznego wieku, wykazał się południowym temperamentem.
Tylko Marysia była niezadowolona z powodu szczypania w uszy rozstrojonymi organami.
Jako, że w Basillica di San Petronio nie wolno robić zdjęć, to mam tylko dwa zrobione cichaczem:

tanie latanie - Malta `13

Czasy sie zmieniają i coś co było do niedawna nieosiagalne, nagle stało sie dostępne. Tak było z pomysłem polecenia na Maltę.
Kuba, który "pracuje" 24 godziny na dobę, a w wolnych chwilach układa pasjane w kompie i szpera, by znaleźć jakąś ciekawą wycieczkę, oznajmił mi pewnego poranka, że można polecieć na cztery dni przez Bolonię na Maltę i wrócić przez Wenecję za 180 zł. Pomysł dobry, bo w Bolonii i Wenecji ladowało sie rano,a dalszy lot był wieczorem, czyli cały dzień na zwiedzanie. Trzy noce i dwa pełne dni na Malcie, wydawały sie niezłą propozycję na "dłuższy łykend" w październiku, gdzie wiadomo już po wakacjach i do Bożego Narodzenia jeszcze daleko, a gdzieś by sie pojechało.

Szybko zatem do komputera,  rezerwować bilety. Ceny skakały co godzinę, a trzeba było tak zgrać wszystko, aby nie zostać na Malcie bo akurat samolot pełny.
Ostatecznie cena za te cztery loty nie była aż tak optymistyczna, ale dwa razy drożej też nie było jakąś przesadą.
Zaczęły sie przygotowania logistyczne- co zwiedzić, jak dojechać, gdzie nocować. /tu są zebrane wiadomości/
Najważniejszy był nocleg na Malcie. Wśród tanich hoteli trudno było wybrać, bo choć ładne miejsca, to opinie tak rozbieżne, że nie wiadomo co sie zastanie. Jedni byli zachwyceni bo balanga trwała cały dzień i noc, a inni, że gorszego miejsca w życiu nie widzieli. Malta to malutka wyspa - wielkości Krakowa, zatem pomyślałem, że wszędzie się dojedzie autobusem, lub samochodem, a lepiej spróbować jak się mieszka w tradycyjnym mieszkaniu maltańskim. Po paru próbach na stronie www.airbnb.pl znalazłem to o co chodziło, czyli dom Martina w Qormi.


O tyle była ta oferta zachęcająca, gdzyż Martin zapewniał transport z i na lotnisko w cenie, a ladowaliśmy o 23.30 i odlot był o 7.00. Taksówka nocą to wydatek jakieś 20 euro, no i szukanie też nam sie nie uśmiechało.
Wszystko było zatem gotowe, jeszcze tylko nocleg we Wrocławiu -  http://www.ndwroclaw.com/ doskonały bo na starym mieście i można lecieć! Podróż zaczynała sie od Wrocławia.