środa, 16 października 2013

La Valletta

Dzień był zaplanowany jako "autobusowy". Czyli kupiliśmy bilety całodzienne za 2,6 euro na osobę  i wyruszyliśmy do stolicy. Malta to taki niewielki kraj, że niemal wszystkie autobusy maja pętle u wrót La Valletty, przepiękna fontanna jest rondem, przystankiem końcowym i początkowym wszystkich tras.
Przyznam się, że bardzo to ułatwia życie podróżnicze po wyspie.



za dnia


nocą

Co prawda wszyscy byliśmy już tutaj w zeszłym roku, ale teraz mieliśmy zamiar zwiedzić Muzeum Archeologiczne i Katedrę. 
Po drodze podziwialiśmy najpierw ogromne fortyfikacje,





które są ciągle remontowane, pewnie na wszelki wypadek " w razie Turków"! Całe miasto zostało zbudowane przez Joannitów na naturalnej, skalistej górze. "Plantując" teren mieli gotowy materiał na mury i resztę miasta.
Za brama miejską jest to wszystko co "turystki" lubią najbardziej, czyli sklepy, sklepiki, butiki, stragany,kawiarnie i knajpki.




Ludzi jak na tę porę roku raczej dużo.



My jednak nie zważając na kuszące reklamy i zachęcający rejwach ulicy, ruszyliśmy do muzeum.

Było ciekawie i pouczająco. Wszystkie ważniejsze przedmioty odnalezione przez archeologów na wyspie są tu zgromadzone i opisane. Najstarsze znaleziska mają około 7 000 lat i są najstarszymi tego typu wytworami kultury  ludzkiej na Ziemi!






Naukowcy przyjmują na podstawie badań archeologicznych, że na Malcie panował kiedyś wyjątkowy kult kobiet! Nie wyjaśnioną ciekawostką jest to, że niemal wszystkie znalezione figury kobiet są pozbawione głów. Nie wiadomo, czy przypadkiem nie były to głowy wymienne? Na pewno jednak ówczesny wzór kobiety - bogini, nie miał nic wspólnego z obecnym modelem chłopięcego wieszaka!





Z muzeum do katedry nie jest daleko, jakieś 100 metrów. Jednak w tym mieście taki kawałek wymaga czasami i pół godziny, bo wszędzie sklepy z kapeluszami, owocami, lodami itd.



Zrobić należy zdjęcia tu i tam, a wszyscy czekają.

 





Do muzeum i Katedry też kolejka, ale większa dla grup, my indywidualni bokiem!


La Valletta jako miasto robi niezwykłe wrażenie, niesamowicie położona w wzgórzu nad zatoką, z widokiem na port i pozostałe miasta, które w zasadzie tworzą jedna wielka aglomerację i były miastami twierdzami. Jednak katedra robi niesłychane wrażenie i wraz z muzeum warta jest wszystkich pieniędzy i czasu na zwiedzenie. Tutaj dopiero uświadamiamy sobie co znaczyli Joannici i jak potrafili budować i tworzyć wystój wnętrz.












Trudno się dziwić doskonałością prac skoro zatrudniani tu byli najlepsi twórcy epoki jak na przykład Caravaggio, którego dwa obrazy można podziwiać w kaplicy - muzeum, niestety nie można robić zdjęć, ale mimo to warto i tu poczekać kilka minut na wejście, gdyż kolejka i tak jest mniejsza niż swego czasu w Warszawie do Muzeum Narodowego, gdzie była gościnna wystawa jego jednego obrazu - "Zdjęcie z krzyża".  Bardzo duże wrażenie robi też biblioteka na pierwszym pietrze gdzie zebrano arrasy i księgi maszlne - takie ręcznie pisane graduały, które jak kiedyś uczono wisiały pod sufitem na łańcuchach przed złodziejami. Serio, są to ręcznie pisane nuty mszalne z przepięknymi inicjałami, z których można wiele się dowiedzieć o sposobie życia ludzi z epoki, ich strojach, wnętrzach, meblach.






Jako,że miasto na wzgórzu nad morzem, to idąc prosto uliczkami zwykle się dochodzi do morza. Nad morzem zaś kolejne fortyfikacje, forty i mury.


Druga część dnia była zaplanowana na plażowanie. Zwiedzanie miasta, kościołów i sklepów w końcu meczy i trzeba coś zjeść, wypić  i wykąpać się w październikowej wodzie na Malcie. Znalezienie "dzikiej" plaży w mieście jak wiadomo nie jest zbyt łatwe. Plaże i baseny hotelowe, choć puste,  jakoś nas nie brały!
Wsiedliśmy zatem w autobus, który wywoził ludzi za miasto w kierunku Gozo, gdzie jak wyczytałem wcześniej trafiają się plaże, nawet piaszczyste. Co prawda do piasków nie dojechaliśmy, ale autobus stanął przed plażową knajpką w niewielkiej osadzie, gdzie po skałach można było zejść do wody i poplażować na kamieniach.






Po sałatkach dziewczyny poszły do nadmorskich sklepików, my z Kubą poszliśmy szukać czegoś do picia, bo jakoś pić nam się zachciało okrutnie, a w knajpie piwo było w nieprzystępnej cenie!


Po kilku minutach byliśmy zadowoleni niosąc pełne siatki, zmierzaliśmy na plażowisko.
Potem już tylko miły wypoczynek, kąpiel i opalanie się w nikłych promieniach maltańskiego słońca.






Powrót do domu zajął nam ze dwie godziny, bo jeszcze ponownie Valletta "by night" i nocne szukanie chałupy w Qormi. W domu podsumowanie przy winku , plany na jutro i spać.

























2 komentarze: